Witam!
Chciałam wam wszystkim podziękować za komentarze, za pochwały, krytyk, odwiedziny, czytanie tych wypocin i za natchnienie do pisania. Bez waszego entuzjazmu nie dałabym rady.
Przepraszam za wszystkie niedociągnięcia, za wpadki w termiach dodawania i za co tam jeszcze każda z was uważa, że mam przeprosić xD
Było mi bardzo miło dzielić z wami te parę miesięcy mojego życia i przeżywać wspólnie historię bohaterów.
A teraz reszta.
Wiem, zaniedbałam drugiego bloga, ale nie mam w ogóle weny do historii o Miku. Poza tym, końcowe rozdziały tego opowiadanie pochłonęły moją uwagę. Dokończę tamten, ale nie wiem kiedy. Może teraz, bo od tej historii zrobię sobie DWUTYGODNIOWĄ PRZERWĘ.
Kontynuacja na tym blogu, bo wiele się z nim wiąże wspomnień. Może tylko zmienię tło... Zresztą, zobaczę jeszcze.
Haha, wczorajsze komentarze mnie rozwaliły xD Fajnie, że wciągnęłyście się w tę historię.
Pod tym postem możecie robić cokolwiek. Spekulować, pytać o coś, dyskutować, poznawać się, milczeć. Może macie do mnie jakieś sugestie? Na co mam zwracać uwagę w kontynuacji?
Tak, to by było na tyle z mojej strony.
Pozdrawiam,
Ayidia.
P.S.
Czyli wczoraj zdążyłam przed ósmą ;)) Komentarz, że jest, był dodany o 19.59. :)
wtorek, 21 maja 2013
poniedziałek, 20 maja 2013
Rozdział trzydziesty czwarty. Koniec. Cz. 2
Nataniel
zmieszał się nieco na mój widok i uciekł wzrokiem w bok.
- Co się stało? – zapytał.
- Kastiel miał chyba wypadek. Nie pojawił się, a mieliśmy
iść na randkę. – Spojrzałam błagalnie na chłopaka, który objął mnie ramieniem i
zaprowadził do kuchni.
- On już taki jest, że zawsze zawala. Może zatrzymał się
gdzieś z kumplami? – Nat nalał wody do czajnika i uśmiechnął się pokrzepiająco.
- Nie, nie, nie mógłby… Dzisiaj… - Spostrzegłam, że moje
ciało jest całe sztywne, nogi aż mnie rozbolały od kurczowego napinania mięśni.
– Musimy pojechać na policję…
- Nie – przerwał mi Nataniel. – On jest dorosły, ma prawo
nie przyjechać na umówiony termin. Zresztą, nie minęło nawet dwadzieścia cztery
godziny, nic nie zrobią.
W duchu
przyznałam mu rację, ale moje przestraszone serce krzyczało, żebyśmy coś
robili, poszli go szukać! To wszystko było jak zły sen, dlaczego on mi to
robił? Dlaczego nie przyjechał?
Nataniel położył
przede mną niebiesko-białą filiżankę, z aromatyczną, pachnącą herbatą. Sam
kucnął i oparł się rękami i brodą o moje kolana. Spojrzałam na niego ze
smutkiem. Nie mogłam już myśleć o niczym, tylko o Kastielu. Co się z nim
działo? O Boże, o Boże, czemu mnie to wszystko spotyka?! Miodowe oczy Nataniela
wtapiały się w moją rozpacz i chociaż trochę ją łagodziły. Czułam się pewniej,
wiedząc, że mi pomoże.
- Pojedziemy do jego matki! – Nagle wpadł mi do głowy
genialny pomysł.
- Czekaj, przecież Kastiel nigdy jej nic nie mówił, teraz na
pewno też…
- Przestań bredzić, jedziemy! – przerwałam chłopakowi i
zerwałam się gwałtownie z krzesła, tak, że prawie stracił równowagę. – A od
jego mamy, na policję. Co z tego, że nie przyjmą zgłoszenia? Może będą coś
wiedzieć.
Nadzieja
wypełniła mój brzuch i powoli wracałam do życia. Dłonie nie były już takie
zimne, a umysł powoli odnajdywał swój standardowy tok myślenia. Chwyciłam
Nataniela za rękę i już nie protestował, tylko posłusznie wsiedliśmy do
samochodu. Podczas jazdy, kiedy zaburczało mi w brzuchu, bardzo się zdziwiłam.
Dopiero teraz zauważyłam, że jestem szalenie głodna! Nat uśmiechnął się do mnie
i podał mi czekoladowego cukierka, którego wyjął ze schowka. Odwinęłam
szeleszczący papierek i zatopiłam zęby w słodkiej czekoladzie. Zerwał się mały
wietrzyk, bo drzewa i krzewy, które mijaliśmy, delikatnie uginały się i
kołysały, niczym w rytm, jakiejś znanej tylko im, piosenki. Odetchnęłam
głęboko. Co ja powiem jego matce? Że zniknął? Nie przyjechał? Wyśmieje mnie. Powie,
że pewnie nigdy nie chciał mi się oświadczyć, przecież to do niego niepodobne.
A może rzeczywiście mnie zwodził, a potem wróci i powie, ze jestem głupia, bo
się nabrałam? On i ślub? Nie wiedziałam, co mam myśleć, wszystko odbijało mi
się od czaszki i napierało na biedny, wyczerpany emocjami mózg.
Nawet nie spostrzegłam
się, a już byliśmy koło domu matki Kastiela. Wysiadłam z samochodu z bijącym
sercem. Kurczowo trzymałam rękaw bladoniebieskiej koszuli Nataniela, kiedy
dzwonił do drzwi z trochę zrezygnowaną miną. Po chwili otworzyła nam miła,
ciemnooka kobieta. Matka Kastiela.
- O witajcie! – Gestem zaprosiła nas do środka i dyskretnie
chrząknęła.
Kiedy usiedliśmy
na białej jasnej kanapie w przestronnym salonie, zmarszczyła brwi i spojrzała na
mnie dziwnie.
- Kastiel zniknął! – Nie wytrzymałam i wypaliłam, powodując
u niej grymas zakłopotania na twarzy. Nataniel uspokoił mnie ruchem ręki.
- Chodzi o to, że nie dał jej znaku życia, a umówieni byli
na konkretną godzinę – zbagatelizował sprawę.
- No dobrze… Miałam nie mówić…
- Czego? – przerwałam jej ze strachem. – Kas miał wypadek?!
- Dziecko, uspokój się. Kastiel wyjechał.
- Jak to wyjechał? – Myślałam, że się pomyliła, on na pewno
by mnie nie zostawił. Przecież się kochaliśmy…
- Postanowił wyjechać za granicę na zawsze. Jutro
prawdopodobnie nie będzie go już w kraju.
Poczułam, jak
spokojne słowa kobiety przecinają moje tętnice. Byłam teraz jak wypłukana
lalka, potrząsana przez ostatnie drgania nerwów. Nie miałam w środku nic,
pustka. Ona bezczelnie kłamała!
- Proszę przestać żartować! Ja się zamartwiam, a pani…
Kłamie pani, rozumiesz Nataniel? Ona kłamie, chce mieć Kasa tylko dla siebie.
Podeszłam do
ciemnookiej kobiety i potrząsnęłam nią. Zachowała spokój. Wyglądała nawet tak,
jakby mi współczuła, jakby było jej mnie żal. Pełne usta matki Kastiela
zacisnęły się w wąską kreskę. Wstała z fotela.
- Nie wiem, czemu to zrobił, ale to prawda. Kazał się ze
sobą nie kontaktować. Rozumiesz? Ja też nic nie wiem! Moje jedyne dziecko
wyjechało i zostawiło mi coś dla ciebie.
- D-dla mnie? – Przełknęłam ślinę i próbowałam się opanować.
Najwyraźniej cała drżałam, bo Nataniel stanął obok mnie i opiekuńczo objął mnie
ramieniem. Kobieta wyjęła z kieszeni zwiewnej, kolorowej spódnicy małe,
granatowe pudełeczko. Wyciągnęłam rękę, na chwilę przymykając oczy. Atłasowy
materiał przyjemnie pieścił moje dłonie. Zupełnie tak, jak dotyk Kastiela. Z
oczu pociekły mi pierwsze, gorące łzy. Znaczyły na moich policzkach rozpaczliwe
ścieżki. Klik. Otworzyłam pudełeczko
i na białym materiale zobaczyłam pierścionek. Delikatny,
smukły złoty pierścionek z brylancikiem. Tak zgrabny, piękny, wręcz idealny.
Mój. A przynajmniej miał być mój. Dotykając tego małego skarbu, nie wytrzymałam
już. Zawyłam jak małe dziecko i osunęłam się na podłogę, kiwając się żałośnie. Spojrzałam
jeszcze z nadzieją na matkę mojego ukochanego chłopaka, ale z jej oczu również
ciekły łzy bezsilności. Ona nie żartowała, płakała razem ze mną.
Ciągle nie chciałam wierzyć, że Kas byłby
zdolny do czegoś takiego. Dlaczego? Dlaczego miałby wyjechać bez słowa?
Zostawić mnie z nadziejami i złamanym sercem? To tak bolało, to tak cholernie
bolało. Poczułam, jak czyjeś silne ręce przygarniają mnie do siebie. To
Nataniel, Nataniel całował mnie teraz po włosach, nie Kastiel, nie mój ukochany
Kastiel! Wróć, proszę cię! Ja zrobię wszystko, ale wyjaśnij mi to chociaż! KAS!
- Kastiel! – zawyłam głośno, krztusząc się łzami. Prawie
brakowało mi oddechu, nie mogłam racjonalnie myśleć. Tępo patrzyłam w oczy tej
kobiety, która kiedyś urodziła najmilszego mojemu sercu chłopaka. Chłopaka,
który odszedł bez słowa. Nie, ja muszę pojechać na policję. Gwałtownie wstałam,
wyrywając się z objęć blondyna i rzuciłam się do drzwi, łkając żałośnie. Nat w
ostatniej chwili złapał mnie za rękę i przytulił mocno.
- Przestań, nic nie wskórasz. On jest dorosły, wie co robi –
wyszeptał mi do ucha, nie reagując na moje desperackie ciosy, mierzone w jego
klatkę piersiową. – On nigdy się nie zmieni. Zawsze będzie krzywdził ludzi.
Krzyknęłam głośno,
dając upust swoim emocjom. Kurczowo zacisnęłam palce na granatowym pudełeczku,
znakiem, że Kastiel naprawdę chciał mi się oświadczyć, że mnie kochał. Kochał?
Więc dlaczego, dlaczego do cholery, mnie zostawił bez słowa wyjaśnienia?!
Dlaczego zachował się jak najgorszy dupek? Co ja mu takiego zrobiłam?!
Nataniel jakoś
zdołał mnie wytargać na zewnątrz, żegnając się z matką Kasa. Zapakował mnie do
samochodu i westchnął ciężko. Przyciskałam małe, aksamitne pudełeczko do piersi
i cicho szeptałam jakieś, nawet dla mnie, niezrozumiałe słowa. Chłopak położył
mi dłoń na kolanie i pogłaskał czule.
- Wypłacz się, to pomoże. – W tym samym momencie, kiedy
wypowiedział te słowa, w mojej torebce zawibrowała komórka. Szybko wyjęłam ją,
prawie niszcząc zapięcie. Nowa wiadomość od… Kastiela! Wiedziałam, że to była
pomyłka, że mnie nie zostawił, że na pewno czeka w domu.
***
„Nie szukaj mnie, nie dzwoń do mnie, najlepiej zapomnij, o tym, co było
między nami. To skończone. Powodzenia. Kastiel.”
***
Jedna, krótka
wiadomość, milion łez i pytań. Napisał, ale czemu tak zwięźle, czemu nie
wytłumaczył mi wszystkiego jaśniej? O co w ogóle mu chodziło? Napisałam do
niego parę razy, wbrew prośbie chłopaka, jednak wiadomości nie dochodziły.
Najwyraźniej zmienił numer. Odciął wszystkie możliwe drogi do skontaktowania
się z nim.
Przez pierwsze
dni rozpaczałam. Zadra w moim sercu była tak ogromna, że ból wydawał się niemal
fizyczny. Nataniel był pry mnie cały czas, opiekował się mną jak małym
dzieckiem, podtrzymywał na duchu, ale też podburzał co do Kastiela. Może miał
rację, że to zwykły dupek
i egoista, ale ja
nadal kochałam tego chłopaka. Tylko ja znałam go od tej lepszej, czułej strony.
Dokładnie po dziesięciu dniach od zniknięcia
wstałam z łóżka i widząc jasną czuprynę obok mnie, po raz pierwszy się
uśmiechnęłam. Przez cieniutkie firanki wpadały pierwsze promienie słoneczne
i złotymi refleksami znaczyły się na meblach. Nabrałam
powietrza w płuca i wypuściłam je ze świstem. To obudziło chłopaka.
- Przepraszam, ale położyłem się na łóżku, bo na fotelu było
strasznie niewygodnie – zaczął szybko, ale uciszyłam go skinieniem głowy.
- Dzięki, Nat. Za wszystko – powiedziałam i tymi słowami definitywnie
zamknęłam pewien rozdział w moim życiu.
Przez następne
kilka tygodni zdarzało mi się cicho łkać w poduszkę z tęsknoty, ale jak to
mówią, czas leczy rany. Miałam wciąż ogromny żal do Kastiela, chciałam zapytać
go o tyle rzeczy! Wielokrotnie wystawałam pod domem jego matki, ale nigdy nie
widziałam choć jego cienia. Ogromna pustka wypełniająca moje wnętrze nie dawała
mi jednak spokoju. Zostałam sama ze złamany sercem. Teraz naprawdę przekonałam
się co to znaczy mieć złamane serce. Czułam się, jakby wyrwano ze mnie cząstkę
ciała i rozerwano ją na parę mniejszych kawałków, porzucając na pustyni i
narażając tym samym na szkodliwe i niebezpieczne działanie żywiołów. Właściwie
to nie żyłam, ale udawałam, że żyję. Mimo, że pogodziłam się już z decyzją
Kastiela i coraz częściej głośno się śmiałam, zapominając o tym co było, dalej
tęskniłam i w głębi duszy cierpiałam. Najgorsza była jednak świadomość, że nie
zapomnę nigdy. Nigdy.
I zawsze już będę zadawała to rozpaczliwe pytanie- dlaczego?
***
Moje dwudzieste drugie urodziny upłynęły
w bardzo miłej atmosferze. Największy prezent zrobił mi Hadrian, przynosząc
płytę z naszymi starymi nagraniami. Było jeszcze paru znajomych, ale największą
zagwozdkę miałam, rozgryzając o co chodziło Natanielowi, który powiedział, że
ujawni się dopiero, jak wszyscy pójdą. Cały dzień się nad tym zastanawiałam,
ale nie udało mi się nic sensownego wymyślić. Nareszcie przyszedł upragniony
moment, kiedy ostatni goście poszli, a ja usiadłam na czerwonej kanapie i
czekając na Nataniela, popijałam jakiegoś niebieskiego drinka.
- Ja mam dla ciebie dość nietypowy prezent, bardziej
wyznanie – powiedział chłopak, wchodząc do salonu niespodziewanie. Jego blond
włosy opadły mu teraz na czoło w nieładzie, a w dużych oczach dostrzegłam jakąś
uroczystą nutę. Z lekkim wahaniem wzięłam od niego podłużne pudełko
i odwiązałam złotą kokardę. W środku schowany był łańcuszek
z białego złota z małym serduszkiem. Uniosłam go bliżej oczu, bo dostrzegłam
jakieś symbole na spodzie.
- Kocham cię – przeczytałam głośno i aż otworzyłam oczy ze
strachu. Nie, nie, nie byłam gotowa na takie coś! Mimo, że od zniknięcia
Kastiela minęło już rok, wciąż lizałam rany. Spojrzałam w miodowe oczy
Nataniela z niemym błaganiem.
- Ja poczekam. Chciałem, żebyś wiedziała – szepnął i
nachylił się nade mną, składając na mym policzku delikatnego całusa.
Zarumieniłam się lekko i chrząknęłam, by pokryć zmieszanie.
– Wszystkiego najlepszego, Olu…
Wieczorem,
jeszcze długo myślałam nad ty, co mi powiedział. W końcu nie wytrzymałam
i odrzuciłam kołdrę na bok, uchylając chwilę potem materac
łóżka. Pomacałam ręką w ciemności, aż w końcu moje palce natrafiły na atłasowy materiał.
Zacisnęłam palce na pudełeczku i szepnęłam:
- Kastiel, wybacz, ale ja chcę żyć. Mimo wszystko, chcę
dalej żyć.
***
Pół roku po
moich urodzinach, pierwszy raz założyłam wisiorek od Nataniela. Staliśmy się
najlepszymi przyjaciółmi i byliśmy praktycznie nierozłączni, ale ja wciąż go
odpychałam, lekceważyłam jego zaloty. Mimo to, chłopak cierpliwie czekał i nie
ustawał w swoich staraniach.
Mieliśmy jechać
nad jezioro, na piknik, wiec czekałam z prowiantem pod drzwiami, specjalnie
odsłaniając szyję. Miałam nadzieję, że Nat odczyta moje intencje. Kiedy
usłyszałam cichy dźwięk silnika, jego srebrnego volkswagena, poczułam w brzuchu
mrowienie, zupełnie jak niedojrzała nastolatka. Poprawiłam kapelusz i czekał aż
podejdzie, by pomóc mi z wszystkimi manatkami. Spokojnym krokiem szedł w moją
stronę, ale kiedy miał zamiar pochylić się, by pocałować mnie w policzek na
powitanie, jego złote oczy rozszerzyły się i nic nie mówiąc, gwałtownie chwycił
mnie w objęcia. Uśmiechnęłam się szeroko i z ulgą pomyślałam, ze to dobrze jest
mieć domyślnego chłopaka… Zaraz, to nie mój chłopak… A zresztą, to
nieuniknione, więc nie będę sobie zaprzeczać.
Nie
zaprotestowałam, kiedy pocałował mnie, najpierw delikatnie, potem coraz
śmielej. Powoli masował moje plecy, próbując jednocześnie zapanować nad
śmiechem.
- Kocham cię, kocham! – krzyknął na całą okolicę, aż
sąsiadka, lubiąca chodzić w kolorowych sukniach aż do ziemi, omal nie straciła
równowagi.
- Cicho głuptasie, jedźmy już. – Zarzuciłam mu ręce na szyję
i uśmiechnęłam się. Nataniel. Mój chłopak.
***
Siedzę sobie z
Natanielem przy kominku i popijamy wino. Nat czyta jakąś gazetę, ja opieram się
o niego głową. Jest dobrze spokojnie, przyjacielsko. Tak, jak być powinno.
Czuję się szczęśliwa i czasem tylko, kiedy leżę w łóżku, w
wietrzny wieczór, wspominam Kastiela. Moją jedyną, prawdziwą miłość.
sobota, 18 maja 2013
Rozdział trzydziesty czwarty. Koniec. Cz. 1
Rozdział trzydziesty czwarty
Koniec
Przed piętnastą byłam już gotowa.
Założyłam na siebie kremową sukienkę ze złotymi dodatkami, a na szyi powiesiłam
łańcuszek z łezką, prezent od cioci. Do tego wysokie buty i wszystko dopięte na
ostatni guzik.
Usiadłam na krześle obok okna i
przygryzłam dolną wargę. Denerwowałam się. Bardzo. Dzisiaj miał być
najpiękniejszy dzień w moim życiu. Ukochany chłopak zdecydował mi się
oświadczyć! Z wrażenia aż nie mogłam spać w nocy, ale szczęście wyparło
zmęczenie i gdy przeglądałam się w lustrze, czułam się piękna
Zerknęłam na zegarek i momentalnie
ścisnęło mnie coś w brzuchu. Zostało tylko pół godziny do przyjazdu Kasa!
Nalałam sobie czystej wody do szklanki i ostrożnie, by się nie ochlapać, upiłam
pierwszy łyk. Czemu drżały mi ręce? Nie no, jak Kastiel zobaczy, że się tak
denerwuje, to mnie wyśmieje. Muszę się uspokoić.
Kolejny ścisk w żołądku. Jeszcze tylko
piętnaście minut. Siedziałam jak na szpilkach, a czas płynął nieubłaganie
szybko. Dziwne, bo zazwyczaj, gdy się na coś czeka, minuty dłużą się w nieskończoność.
Podeszłam do lustra i przeczesałam grzywkę. Wszystko musiało być perfekcyjne,
nie mogłam sobie pozwolić nawet na drobne niedociągnięcie. Może i przesadzałam,
ale chciałam wyglądać dla Kastiela idealnie. Zajęłam się rozwiązywaniem jakiejś
krzyżówki, ale nieprzyjemny prąd w brzuchu, tak jak, przed maturą, nie pozwalał
mi się na niczym skupić. Odłożyłam długopis i wygładziłam sukienkę. Na rękach
pojawiła mi się już gęsia skórka. Może powinnam wziąć jakieś nakrycie? E tam,
wytrzymam. Moja opalenizna za ładnie wygląda, żeby ją ukrywać. Poza tym, Kas na
pewno pożyczy mi kurtkę.
Już wybiła godzina szesnasta, a motoru
nie było słychać. Wyjrzałam przez okno, ale nie zobaczyłam nic, poza tłustym
kotem sąsiada, przechadzającym się po ceglanym murku. W miejscu, gdzie cegły łączyły
się z bramką, rósł pojedynczy, wysoki kwiat. Taki piękny. Samotny, ale wydawał
się tym w ogóle nie przejmować. Bez strachu piął się w górę, ku niebu, nie
zważając na wiatr, co chwilę przechylający go ku ziemi. Pomyślałam, że też
powinnam taka być. Odważna, mimo przeciwności losu.
Dziesięć minut po szesnastej, a jego
jeszcze nie ma. Jak zwykle musi się spóźnić. Mógł chociaż napisać esemesa, ale
nie… na telefonie nie wyświetlała mi się żadna nowa wiadomość. Postanowiłam do niego
zadzwonić, ale włączyła mi się automatyczna sekretarka. Wściekłam się.
Nieodpowiedzialny dzieciuch. Już ja mu pokażę, jak przyjedzie. Kiedy
obmyślałam, co mu nagadam, nagle usłyszałam warkot motoru. Ucieszona wybiegłam
na podwórko i pomachałam do kierowcy, ale nawet mi nie odmachał. Za to
zagwizdał cicho i zdjął kask. Moim oczom ukazała się jasna czupryna.
- Mała,
wiem, że czekałaś na mnie całe życie, ale akurat dzisiaj masz pecha. Jadę na
randkę – krzyknął do mnie ten blondwłosy chłopak i zakładając z powrotem kask,
odjechał z piskiem opon. Wróciłam zrezygnowana do domu. Kastiel potrafi zepsuć każdą
piękną chwilę. Było już wpół do piątej, a o nim ani widu, ani słychu.
Zacisnęłam pięści w bezsilnej złoci i przysiadłam na brzegu blatu kuchennego.
Jeszcze raz spróbowałam do niego zadzwonić,
ale bez skutku. Może zatrzymali go dłużej w pracy? Poszłam do łazienki, kiedy wróciłam,
była godzina szesnasta czterdzieści pięć. Co on sobie myślał? Tak mnie
wystawić.
Wtem usłyszałam dzwonek do drzwi. Może
się zgrywa? Pobiegłam szybko otworzyć, ale jakież było moje rozczarowanie, gdy
w progu zobaczyłam uśmiechniętego Nataniela.
- Pięknie
wyglądasz, jakaś okazja? – spytał i poprawił włosy, które dzisiaj wyjątkowo
tworzyły artystyczny nieład.
- Tak, ale
nie pytaj o co chodzi. Masz do mnie jakaś sprawę?
- Chciałem
tylko powiedzieć, ze jutro opublikują twoje zdjęcia w gazecie lokalnej. Wysłałem
je tam, bo stwierdziłem, że nie mogą się zmarnować. Są cudowne, tak jak ty –
powiedział i w tej chwili zauważyłam, ze ma rozdarty kołnierzyk. Spytałam go o
to, pomijając informację ze zdjęciami. Nie miałam teraz głowy do takich rzeczy.
– A wiesz, przycinałem żywopłot.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem i spuściłam
wzrok.
- Hej, co
jest? – Nataniel pogłaskał mnie po ręce.
- Nic, po
prostu mi smutno. –Dostrzegłam w jego złotych oczach niepewny błysk. – Idź już,
Nat. Pozdrów Hadriana.
- Dobrze,
ale pamiętaj, że jakbyś miała problem, to wal do nas drzwiami i oknami.
- W
porządku.
Zamknęłam za nim drzwi i usiadłam na
krześle.
***
O osiemnastej zaczęły mi drżeć ręce. Co
musiało się stać, po prostu musiało. Przecież by mnie tak nie zostawił.
Niebieski zegarek uśmiechał się szyderczo wskazówkami, jak kat, czekający na
ofiarę. Czas nieubłaganie płynął, a ja nie wiedziałam co zrobić. Wysłałam
Kastielowi już z tysiąc esemesów, dzwoniłam kilkanaście razy, a on nic!
Nie czekając dłużej na cud, wybiegłam z
domu i udałam się wprost do Nataniela. Nawet nie kłopotała się pukaniem, tylko
od razu wparowałam do środka i znalazłam się w małym przedpokoju. Ściany pomalowane
były za żółto, a w kącie stała ogromna, jasnobrązowa szafa na buty. Zauważyłam
też wiklinowy, podłużny kosz na parasole.
Kiedy właściciel domu, zaniepokojony
hałasami, wyszedł mi na spotkanie, spojrzałam na niego ze strachem.
- Nataniel,
mamy problem.
***
Postanowiłam
podzielić rozdział na dwie części. Jutro wieczorem druga. Za długa, moim
zdaniem. Co tam, może jeszcze na jutro ulepszę.
Dzisiaj troszeczkę nudnawy i pewnie myślicie, że wiecie, co zrobiłam... Powiem, że chyba się nie spodziewacie takiego zwrotu akcji. Przygotujcie się, że jutro was zaskoczę.
Przepraszam, ale dzisiaj postanowiłam to rozdzielić. Monotonne wprowadzenie i.... Do jutra, dziewczęta ;)
niedziela, 12 maja 2013
Rozdział trzydziesty trzeci. Początek końca.
Początek końca
Spojrzałam na
niego spod półprzymkniętych powiek. Ciekawe czemu miał taki dziwny wyraz
twarzy. Patrzył na mnie w skupieniu, z zaciśniętymi mocno ustami i podpierał
się na łokciu. Klatka piersiowa unosiła się regularnie, w rytm oddechu
chłopaka. Spokojne, brązowe oczy zatrzymały się nieruchomo na jednym punkcie.
Moich źrenicach. Złapałam go za bluzę
i uśmiechnęłam się lekko. Nie poruszył się nawet, tylko
prawie niezauważalne rozbawienie w oczach zdradziło to, że mój uśmiech nie jest
mu obojętny. Czułam, że ma dzisiaj dobry humor, a kiedy już zdarzały się takie
dni, zawsze przychodziła mu ochota na czułości. Był wtedy taki miły, zupełnie
nieopryskliwy. Wystarczyło go zachęcić, a potem to już sam obdarzał mnie
pieszczotami.
- Kastiel… - Na dźwięk swojego imienia, poruszył się lekko.
Pociągnęłam go za rękaw.
Chłopak nachylił
się nade mną i pocałował w nos. Oj, jak słodko! Uchyliłam się przed następnym
pocałunkiem, narażając się tym samym, na zwiększoną dawkę uwagi chłopaka.
Spojrzał na mnie z udawaną obrazą i już bez żadnych skrupułów, ściągnął mi
sweter. Zamknęłam oczy, czując jego miękkie usta na brzuchu. Bezlitośnie
znaczyły ścieżki na moim ciele, wyzwalając drżenie. Nie mogłam się opanować i
jęknęłam cicho, wyprężając się nieznacznie. Jego opanowanie bardzo mnie bardzo
podniecało i czułam się wyróżniona, bo uwaga z jaką pieścił każdy centymetr
mojego ciała, momentami zmieniała się celebrację.
Uniosłam się na
łokciach i przewróciłam go na brzuch. Jego oczy błyszczały jak w gorączce, a
nierówny, cichy oddech błagał, żeby dać upust pragnieniu chłopaka. Powoli
ściągnęłam z niego bluzę…
***
Kiedy opadł
miękko na łóżko dotknęłam jego ramienia. Wydawał się być szczęśliwy, ale też
zmęczony.
- Kocham cię – powiedziałam cicho, ale moje słowa zaraz
zniknęły w zalewie pocałunków chłopaka. Położył mi palec na ustach i przesunął
nim po ich konturze. Ziewnęłam cicho, bo choć był dopiero wczesny wieczór,
chciało mi się spać. Kastiel niepotrzebnie zabrał stąd swoje rzeczy, bo i tak
wiadomo było, że zostanie na noc. Głupiec. A mówiłam mu przecież, żeby się nie
wyprowadzał.
Objęłam go za
szyję, bo już zamierzał się wycofać.
- Kastiel, no nie wstawaj jeszcze, poleżmy chociaż chwilkę.
Za chwilę i tak muszę…
- Kocham cię – przerwał mi i dotknął mojego, zaróżowionego
od emocji, policzka.
- Ostatnio też mi to powiedziałeś.
- To takie dziwne, kiedy chłopak wyznaje miłość dziewczynie?
– zaśmiał się głośno.
- U ciebie tak. – Przygryzłam dolną wargę, speszona jego
nagłą powagą. W jednej chwili przestał się śmiać i złapał mnie za rękę.
- Chciałem ci się oświadczyć… - Zakrztusiłam się śliną i
musiał chwilę odczekać, zanim się uspokoję. – Nawet kupiłem pierścionek… Tylko,
w domu to jakoś nie wypada. Pojedziemy juro wieczorem na polanę, skąd widać
panoramę lasu i nocne, czyste niebo. Podobno mają spadać gwiazdy. Podoba ci się
ten pomysł?
Patrzył na mnie
z taką dziecinną szczerością, widać było, że nie żartuje. Zupełnie zaniemówiłam.
Jak to możliwe, że Kastiel który ślub uważał za najgorsze zło, chciał mi się
oświadczyć?!
- Ale… czemu? – spytałam głupio.
- Jesteś jedyną dziewczyną, dla której mógłbym oddać duszę
diabłu. Nigdy jeszcze nie spotkałem kogoś takiego. Nie wiem, co się ze mną w ogóle
dzieje. Zaczynam myśleć o rzeczach, o których nie powinienem myśleć… ale dość
już, bo zaraz rzygnę tęczą. Jutro przyjadę z pracy o szesnastej. Bądź gotowa.
Kastiel odwrócił
się do mnie plecami i przykrył kołdrą. Nie mogłam uwierzyć w to, że chce mi się
oświadczyć. To było takie nieprawdopodobne, że aż dziwne! Uszczypnęłam się
dyskretnie w udo, ale nie… nie śniłam! To się działo naprawdę! Kas chciał,
żebym była jego żoną. Żoną! To największy kredyt zaufania i miłości, jaki
człowiek może dać swojemu partnerowi. Małżeństwo. Ze szczęścia zaczęły mi kapać
łzy i pociągnęłam nosem. Kastiel od razu się odwrócił i z niedowierzaniem na
mnie spojrzał.
- Czemu płaczesz? – zapytał z irytacją. No tak, nie lubił
wylewności.
- Ze szczęścia – odparłam, cicho pochlipując.
- Wolałbym, żebyś to szczęście okazywała w inny sposób, na
przykład całując mnie – powiedział i sam skradł mi buziaka.
Zaśmiałam się
przez łzy i otarłam dłonią mokry policzek. Moje marzenie, żeby stanąć kiedyś w
białej sukni na ślubnym kobiercu, przybliżało się ze zdwojoną siłą. Przytuliłam
się do Kastiela i zamknęłam oczy.
- Jeśli kobieta zasypia w ramionach faceta, to wieli
zaszczyt, bo to znaczy, że mu ufa – powiedział pół żartem pół serio chłopak.
- Tak myślisz?
- Tak. To piękne, że mi ufasz.
- Tylko tobie. Nikomu innemu już tak nie zaufam i nikogo
innego nigdy już tak nie pokocham- powiedziałam z mocą.
- Spróbowałabyś mnie zostawić… – Pogroził mi palcem i
uśmiechnął się szeroko.
- Nie spieprzmy tego, Kas.
- Na pewno nam się uda.
Zasnęłam dziwnie
spokojna o naszą przyszłość.
***
Równo o siódmej
rano, Kastiel wyciągnął motor z garażu. Na pożegnanie obdarzył mnie głębokim
pocałunkiem i uwodzicielskim uśmiechem.
- O szesnastej – powiedział z błyskiem w oku.
- Tak. Będę czekać.
- To do zobaczenia, moja księżniczko – rzucił jeszcze i
założył kask.
Po chwili warkot
motoru oznajmił wszystkim sąsiadom, że Kastiel Blaze wyruszył do pracy.
***
Klik i koniec. Przedostatni rozdział, starego opowiadania.
Będzie kontynuacja, oj będzie, bo nudziłoby mi się w domu,
tylko może na osobnym blogu.
Pozdrowienia, wasza Ayidia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)